środa, 11 maja 2011

Bronek w bulu

______________________________________________________________

Po trzęsieniu ziemi i tsunami w dalekiej Japonii okazało się, że nowy prezydent IIIRP nie zna ortografii własnego języka. Takim jest ci „wykształciuchem”, że bez żenady w ambasadzie cesarstwa Nipponu podpisuje się pod rażącymi błędami, które zwykle nauczyciele korygują w szkołach podstawowych. Najwidoczniej prezydent miał trudne dzieciństwo, a może lubił wagary ? Tak czy owak główny dyspozytor orderów Orła Białego ma kłopoty z polszczyzną!

A nie jest to pierwsza gafa Komorowskiego, nie popisał się też kindersztubą pałaszując zakąski podczas powitalnej mowy na bratniej nam Litwie, rozsiadając się gdy wysokie głowy innych państw stały przebierając nogami albo odsuwając parasol od Sarkozy’ego, który był wystarczająco duży, by ochronić Angelę Merkel i prezydenta Francji. Ten ostatni wyczyn jest poważnym despektem wobec starego braterstwa broni Polaków i Francuzów, sięgającego czasów Napoleona, by nie wspominać już francuskiej misji wojskowej z wojny 1920 roku. Ale czegóż można spodziewać się po jawnie promoskiewskim prezydencie IIIRP?


Nie wiemy jeszcze jak zakończy się wizyta Komorowskiego w Tallinie, być może dojdą do nas wieści o nowych gafach. Na terenie dawnych Inflant, które daremnie próbował odebrać nam car Iwan Groźny, wiele się może wydarzyć. Jak pamiętamy prezydent lubi polowania, a z tym wiążą się przeróżne przygody jak poucza nas czwarta księga „Dyplomatyka i łowy” w „Panu Tadeuszu”:
Za nim Robak, choć bez strzelby – i trzej w jednej chwili
Jak gdyby na komendę razem wystrzelili.
Niedźwiedź wyskoczył w górę jak kot przed chartami
I głową na dół runął, i czterma łapami…

A potem na rogu grał Wojski. Na jakim instrumencie grywa Komorowski ? Prawdopodobnie na nowej wersji cymbałów, tych co to uwierzyli w jego hrabiowskie maniery, polor światowca czy wykształcenie. A patriotyzmu pan Komorowski mógłby się uczyć u Jankiela, wirtuoza innych zupełnie cymbałów, także u Kaczyńskiego, Macierewicza lub Wildsteina. Wbrew „kulturze krzyku” w polskim życiu publicznym (a pisze o niej prof.Andrzej Nowak w ważnej książce „Od Polski do post-polityki”, Kraków, Arcana 2010 ) są jeszcze w Kraju głowy nie od parady, inaczej mówiąc inteligencja nie daje się zagłuszyć histerycznym wrzaskom i fałszywej logice Niesiołowskiego, Palikota czy Bartoszewskiego. Mają one jednak wsparcie mediów, zwłaszcza TV oraz „Gazety Wyborczej”, a wojna z uczciwie prowadzonym dialogiem trwa od 1989 r., kiedy to – jak pisze prof. Nowak – wykluczono z elit tych, którzy zostali w PRL skrzywdzeni i oczekiwali symbolicznego bodaj zadośćuczynienia.
Wojna to bezlitosna, a jak słusznie odsłania jej cel autor wspomnianej tu książki, owa walka ma się toczyć aż do ostatecznego, totalnego można rzec zwycięstwa nad drugą Polską, którą symbolizuje okrutny, dwugłowy Kaczor - jeden łeb ogłuszony, ale drugi jeszcze trzeba ściąć i wypalić żywym ogniem (str.81). Koniec cytatu. Oto intencje post-peerelowskiego układu, a prof. Nowak pyta: gdzie się podziała tolerancja, otwartość, dialog? Wypada tu wtrącić istotną korektę: nie jest wojna „polsko-polska”, lecz potężna obława zorganizowana przez Peerelczyków przeciwko Polakom.
Hitlerowcy, także stalinizm, stosowali fizyczną eksterminację polskiej inteligencji, natomiast układ post-komunistyczny zakłada jej unicestwienie poprzez eliminację z medialnej debaty na temat spraw Kraju. Odstawienie inteligencji na boczny tor, poniżenie jej w oczach ludu. Zdarzają się jednak też sporadyczne wypadki fizycznego unicestwienia jak np. tajemnicza śmierć prof. Marka Dulinicza, szefa smoleńskiej grupy archeologów, albo równie tajemnicze zabójstwo dr Eugeniusza Wróbla, eksperta od lotnictwa, który mógł ocenić raport MAK-u. Obawiam się, że te wypadki nie spędzają snu z powiek prezydenta Bronka, ani nie łączy się on w „bulu” z rodzinami ofiar.
Epidemia tajemniczych a śmiertelnych wypadków trwa zresztą od 1989 roku, śmiało kontynuując o wiele dłuższą serię zabójstw na tle politycznym z lat PRL-u. Od kilku dni słyszy się też w mediach o dużej liczbie agentów operujących w IIIRP, a nawet podano że ich ilość sięga około trzystu. Chodzi tu o szpiegów krajów obcych, a gdyby dodać kilkuset agentów ex-PRL-u działających w elitach władzy (a nie tylko!) to można zgodzić się z powtarzanym od dawna wnioskiem, że IIIRP jest rajem dla agentury. Zabawnie skomentował to przedstawiciel ABW. Jego zdaniem tak duża liczba obcych agentów świadczy o tym, że Polska jest krajem liczącym się na arenie międzynarodowej (czy jako korytarz tranzytowy ?), a w związku z tym rośnie ilość owych „panów w kapeluszach”. Tłumaczenie to naiwne, a może ktoś chce nam poprawić samopoczucie, wbić w dumę?
W rzeczywistości tak duża liczba szpiegów hulających w Polsce dowodzi słabości naszego kontrwywiadu. A to z kolei wynika ze słabości państwa, które zupełnie nie funkcjonuje w polskim interesie. Wprost przeciwnie, a świadczy o tym nie tylko wyprzedaż narodowego majątku, ale też cudowny wręcz liberalizm wobec agenturalnych siatek.
Jak wiadomo nie służą one do łapania motyli, lecz do wrogich działań wobec Polski, a trzeba zdać sobie sprawę z tego, że lwią część obcej agentury w IIIRP stanowią ludzie pracujący dla służb rosyjskich. Nie wynika to wyłącznie ze wspólnej granicy, oni po prostu chcieliby znowu tę granicę przesunąć w dogodnym dla nich kierunku. Gdzie zresztą nie działają rosyjskie służby ? Oto w lutym br. rząd Irlandii wydalił rosyjskiego dyplomatę, który zdobył dane tożsamości sześciu obywateli irlandzkich po to, by na paszportach wydanych na ich nazwiska poruszali się rosyjscy szpiedzy.
Najwidoczniej, wbrew oficjalnym opiniom, dalej trwa zimna wojna, a kraje Zachodu czeka niejeden zimny prysznic. W związku z tym łączę się z czytelnikami „w bulu”, a felieton kończę prognozą pewnej wróżki, która zapowiada, że w Polsce coś się wydarzy w tym jeszcze roku.
___________________________________________________________________