środa, 15 lutego 2006

Sierpien czyli bitwa o Polskę (Jubileusz 30-lecia)

________________________________________________________

Tekst wygłoszony w czasie obchodów 30-lecia Solidarności w Melbourne i Sydney w 2010 r.
Prawie wszyscy kojarzą powstanie „Solidarności” z gdańskim sierpniem, z negocjacjami w stoczni czy wreszcie z podpisaniem 31 sierpnia porozumieniem między MKS ( Międzyzakładowym Komitetem Strajkowym ) a komisją rządową. Tymczasem iskry tej bitwy o Polskę zapłonęły już w lipcu i na terenie całego kraju. Iskrą zapalną było wprowadzenie 1 lipca podwyżki cen różnych gatunków mięsa. Władze uczyniły to w dodatku bez zapowiedzi - pozornie drobna sprawa podwyżki ruszyła lawinę wydarzeń, które zmieniły historię.


Reakcja robotników była natychmiastowa, już tego samego dnia – 1 lipca – stanęły niektóre zakłady Warszawy, Ursusa, Sanoka, Tczewa, Rzeszowa i innych miast, a strajki wybuchały dalej: w Poznaniu, Grudziądzu, Żyrardowie i innych miastach. 9 lipca władze zapowiedziały podwyżki emerytur, dodatków rodzinnych oraz najniższych pensji. Mimo to strajk w Świdniku rozszerzył się na Lublin, gdzie przeobraził się w strajk powszechny z udziałem MPK i kolejarzy. Stanęły pociągi z dostawami do ZSRR. Do Lublina przybyła więc delegacja rządu, która po ustępstwach płacowych skłoniła robotników do przerwania protestu.
Jednak fala strajków rozlewała się po całej Polsce, bowiem inne zakłady też domagały się podwyżek pensji. Kierownictwo PZPR na szczęście nie zdecydowało się na użycie siły z powodu wewnętrznych tarć, a Gierek przebywał na urlopie w Kraju Rad. Był przecież starym agentem sowieckim, wydalonym z Belgii do PRL-u za komunistyczną agitację.
Z końcem lipca zastrajkowały zakłady we Wrocławiu, Świdnicy, Ostrowiu Wielkopolskim, Stalowej Woli i innych miastach. Protest objął też port w Gdyni, a na początku sierpnia stanęły zakłady w Łodzi. Władze nadal ustępowały w sprawach płacowych, co tylko sprzyjało nowej fali strajków. I wreszcie 14 sierpnia stanęła Stocznia Gdańska, gdzie ponadto domagano się m.in. przywrócenia do pracy Anny Walentynowicz. Strajk w gdańskiej Stoczni wywołał protesty w innych zakładach na Wybrzeżu.
Reżim zablokował łączność z Trójmiastem, a premier Babiuch oskarżył „przeciwników Polski Ludowej” o podżeganie robotników. Z urlopu wrócił Gierek, nie zdołano jednak powstrzymać fali protestów. A wtedy nastąpiła rzecz najgorsza dla reżimu. Gdańska Stocznia nie zadowoliła się podwyżkami pensji! Powstał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy z Wałęsą na czele, który 17 sierpnia sformułował 21 postulatów strajkowych, a z nich pierwszy domagał się powołania niezależnych od partii i pracodawców związków zawodowych.
Wysunięcie postulatów politycznych było inspirowane przez KOR, który ostrzegał strajkujących przed zadowoleniem się wyłącznie podwyżkami, ponieważ kryzys mogła zażegnać tylko reforma państwa. Sytuacja tymczasem uległa zaognieniu, bo 18 sierpnia strajki objęły Szczecin. Tamtejszy MKS wysunął aż 36 postulatów, w tym wiele podobnych do gdańskich. Bitwa o Polskę wkroczyła w decydującą fazę, lecz reżim nie ustępował. W telewizyjnym wystąpieniu Gierek odrzucił polityczne postulaty, zamierzał wysłać do strajkujących wicepremiera Pykę, który miał negocjować z delegacjami poszczególnych przedsiębiorstw – z pominięciem MKS! Władze aresztowały też głównych działaczy opozycji z Kuroniem, Michnikiem, Moczulskim, Chojeckim, Romaszewskim na czele. Była to próba odcięcia opozycji politycznej od robotników. Wtedy MKS wezwał strajkujące zakłady do przerwania rokowań z komisją Pyki.
Zmusiło to rząd do wysłania nowych komisji negocjacyjnych do Trójmiasta oraz do Szczecina. Komisja Barcikowskiego w Szczecinie przystąpiła do rozmów z delegacją ogółu strajkujących, natomiast Jagielski w Gdańsku próbował pominąć MKS. Dopiero 23 sierpnia przystał na rokowania, ale wtedy na całym Wybrzeżu ogłoszono strajk generalny. Następnego dnia negocjacje przerwano, pretekstem było IV Plenum KC PZPR podczas którego doszło do wielu przetasowań. Nie wywołały one zmiany nastrojów u strajkujących. Do Biura Politycznego wszedł Olszowski, który nie wykluczał taktycznego porozumienia z robotnikami. Partia „robotnicza” nie powinna przecież strzelać do robotników.
Reżim powołał jednak specjalny sztab kierowniczy mający przygotować ewentualne użycie siły, Moskwa uznała bowiem strajki za „kontrrewolucję”. Strajki jednak trwały dalej, a nawet objęły nowe tereny ( Nowa Huta, Łódź, Poznan, W-wa, Olsztyn), mimo kazania prymasa Wyszyńskiego z 26 sierpnia.
We Wrocławiu falę protestów synchronizował tamtejszy MKS. Stały zakłady miedziowe w Zagłębiu Lubińsko-Głogowskim, trwał protest w Krośnie i wielu innych miejscowościach. A gdy do strajków dołączyły śląskie kopalnie, strona rządowa była już na straconej pozycji. Górnicy zadali jakby ostatni cios władzy, choć ogólnopolskim protestem kierował MKS w gdańskiej stoczni, wspierany radami intelektualistów katolickich ( np. Mazowiecki, Cywiński, Wielowieyski) i działaczy TKN. Ale stoczniowcy zajmowali stanowiska radykalniejsze od doradców.
I wreszcie 30 sierpnia podpisano porozumienie w Szczecinie, a następnego dnia w Gdańsku, gdzie MKS wynegocjował bardziej precyzyjne punkty umowy niż MKS szczeciński. Władze uznały prawie wszystkie postulaty, łącznie z „niezależnymi, samorządnymi związkami zawodowymi”. Cała Polska mogła obejrzeć chwilę podpisania porozumień na ekranach telewizorów, a postać wówczas charyzmatycznego Wałęsy z wielkim długopisem tkwi w naszej pamięci. Jeszcze większym przeżyciem – jak mówią uczestnicy tych dni – był hymn narodowy, śpiewany przez tłumy ludzi pod stocznią, potem okrzyki „Dziękujemy!”. Społeczeństwo też czekało na zmiany, a dzięki nieugiętej postawie stoczniowców miało powód do radości.


Jak powiedziała Anna Walentynowicz – „Solidarność była powstaniem narodu przeciwko komunistom”.
3 września rząd podpisał też porozumienie z komitetem strajkowym w Jastrzębiu. „Solidarność” wygrała tę bitwę o Polskę, ale reżim przegrupowywał siły, planując odwet. W dwa dni później zebrało się w stolicy Plenum KC, podczas którego odsunięto od władzy Gierka, który trafił do szpitala z zawałem serca. Nowym szefem PZPR został Stanisław Kania. W pierwszym swoim oświadczeniu stwierdził, że strajki nie były skierowane przeciwko rządom partii, ale przeciw jej błędom. Były to – jak powiedział – „poważne błędy w polityce ekonomicznej i deformacje w życiu społecznym”. Nie mógł przecież przyznać, że to ideologia marksizmu-leninizmu była zbrodniczą deformacją natury człowieczeństwa.
Po podpisaniu porozumień i związanej z tym euforii zaczęły powstawać niezależne od CRZZ związki zawodowe. 4 września powstał związek „Mazowsze” ze Zbigniewem Bujakiem na czele. Następnie utworzono regionalne komitety w Łodzi, Poznaniu, Lublinie i w innych miastach. Jednak 17 września w Gdańsku na zjeździe przedstawicieli związkowych z całego kraju zwyciężyła koncepcja stworzenia jednego, ogólnopolskiego Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”.
Rozbicie na związki regionalne zmniejszyłoby szanse robotników w konfrontacji ze scentralizowanym reżimem PZPR. Na czele Krajowej Komisji Porozumiewaczej „Solidarności” stanął Lech Wałęsa. Tymczasem władze nasiliły znowu ataki na KOR, oskarżając go o penetrację nowych związków. Aresztowano znowu Moczulskiego, przywódcę KPN.
Władze nie śpieszyły się z realizacją zobowiązań płacowych, przeszkadzały jak mogły w tworzeniu się „Solidarności”, i nie dopuszczały związku do mediów.3 pażdziernika przeprowadzono więc powszechny strajk ostrzegawczy.
Nastał też dość nerwowy okres oczekiwania na rejestrację „Solidarności”, którą reżim zarejestrował 24 października – po miesiącu deliberacji od dnia złożenia wniosku. Przy tej rejestracji Sąd Wojewódzki w Warszawie wprowadził do statutu „Solidarności” arbitralne poprawki. Zmieniono punkty do do prawa do strajku, a dodadno artykuły o „przewodniej roli” partii, a także o międzynarodowych sojuszach PRL-u. Dwa dni wcześniej, 22 października, gen. Jaruzelski powołał tajny zespół Sztabu Generalnego w łączności z MSW celem opracowania planu wprowadzenia stanu wojennego. Była to następstwo szantażów Kremla, który groził interwencją.
Po rejestracji „Solidarności” z arbitralnymi poprawkami Sądu, KKP wystąpiła o rewizję do Sądu Najwyższego oraz wezwała premiera z ministrem sprawiedliwości na rozmowy do stoczni. Zagroziła też strajkiem. Reżim odmówił rozmów w stoczni, a także rejestracji „Solidarności Wiejskiej”, natomiast zaprosił kierownictwo „Solidarności” do Warszawy. Mimo reprymendy Breżniewa władze musiały pójść na pewne ustępstwa. Przyznano związkowi audycje solidarnościowe w radio, program w TV oraz ogólnopolski tygodnik w masowym nakładzie. Niestety, ogół Polaków nie wiedział wtedy, że pismo to poddano sprytnej kurateli.
Redaktorem naczelnym został bowiem Tadeusz Mazowiecki, dawny paxowiec, a przede wszystkim pióro od lat usłużne dla reżimu PRL. W 1953 r. szkalował w artykułach kieleckiego biskupa Czesława Kaczmarka sądzonego (dostał wyrok 12 lat) za rzekome szpiegostwo na rzecz „waszyngtońsko-watykańskich” mocodawców. A zastępcą Mazowieckiego z redakcji „Tysola” został Artur Hajnicz, wieloletni oficer polityczny Ludowego Wojska Polskiego, a z czasów lwowskich znany Rosjanom jako towarzysz Grisza.
Mało kto znał wtedy te agenturalne życiorysy, gdybym znał je wówczas emigrowałbym natychmiast nie czekając na rozwój wypadków.
Skład redakcji „Tysola” obrazował bowiem penetrację „Solidarności” przez agenturę komunistów. Innym symbolem tego stanu rzeczy stanie się potem teczka Bolka.
Ruch „Solidarności” był nie tylko związkiem zawodowym, ale też wielkim ruchem społecznym, który ogarnął ponad dziesięć milionów ludzi. Do „Solidarności” wstępowali czasem nawet partyjni, ale wtyczkami mogli być również bezpartyjni. Lata 1980/81 ukazały partii, że serca Polaków były z „Solidarnością”, co z kolei prowadziło do fermentu i podziałów w PZPR.
Fenomen i geneza „Solidarności” był przedmiotem wielu analiz podczas różnych seminariów, przytoczmy tylko niektóre z nich. Oto np. – przeżycie papieskiej mszy w r.1979 było doświadczeniem wolności, a z tego ziarna wyrosła „Solidarność”. Z kolei inna teza już wprost mówi, że bez Kościoła nie byłoby „Solidarności” . Ta wizja narodzin budzi kontrowersje, bliższe prawdy jest to, że rolą Kościoła stało się tylko religijne decorum dla strajkujących, co sakralizowało tę rzeczywistość, rodziło mit. I to z kolei wymaga pewnej korekty, bo nie było to wyłącznie jakieś „decorum”, udział księży w robotniczych protestach był całkowicie konkretny jak np.msza ks. Jastaka w stoczni gdyńskiej lub ks. Jankowskiego w gdańskiej. Te msze integrowały mocno strajkujących, dodajmy że odprawienie mszy było pomysłem Anny Walentynowicz, matki „Solidarności”.
Kilka tygodni temu ukazała się wspaniała książka Cenckiewicza – „Anna Solidarność”, która przybliża tamte wydarzenia. Ukazuje też jak Walentynowicz (wraz z Aliną Pienkowską) uratowała strajk, zagrożony postawą Wałęsy.
Na uwagę zasługuje jeszcze teza prof. Józefa Gierowskiego z UJ, wyrażona już w roku 1981. Według niej „Solidarność” była jakby nawiązaniem do konfederacji zawiązywanych w epoce Rzeczypospolitej szlacheckiej, z tą różnicą, że tym razem zjawisko to wystąpiło w stanie robotniczym, obejmując potem inteligencję i środowisko wiejskie. A zamiast konfederackich szabel użyto broni jakże współczesnej i groźnej: drukarek i powielaczy! Broni tej bano się w demoludach, bo łamały one monopol państwa w przekazie informacji. Dzisiaj jest podobnie, układ trzymający władzę oraz obóz Michnika boją się np.”Gazety Polskiej” lub „Naszego Dziennika” z tym samych powodów. Stąd Michnik nęka pozwami te pisma, by zniszczyć je finansowo, bo oficjalnie nie może ich zamknąć.
Okres wolności wywalczonej przez „Solidarność” w sierpniu 1980 trwał zaledwie 16 miesięcy.
W bitwie o Polskę PZPR przystąpił do kontrofensywy od razu, a 19 marca 1981 doszło do szczególnie jaskrawego pogwałcenia praw człowieka i obywatela. W Bydgoszczy, podczas obrad przedstawicieli związku z jeszcze nie zarejestrowaną „Solidarnością” rolników do budynku wtargnęła milicja, a działaczy „Solidarności” pobito. Odpowiedzią na tę brutalną napaść był 4-godzinny strajk ostrzegawczy w całej Polsce.
Domagano się, by reżim ujawnił sprawców napadu, a 31 marca miał zacząć się powszechny strajk okupacyjny w razie niespełnienia tego żądania. Ostatecznie władze wyraziły ubolewanie z powodu pobicia działaczy, nie ujawniając jednak winnych. Strajk powszechny jednak odwołano. „Solidarność” nie chciała otwartej konfrontacji z reżimem, któremu mogła pomóc sowiecka interwencja.
Tymczasem władze robiły już listy osób przeznaczonych do aresztowania na wypadek strajku. Zostaną wykorzystane w grudniu.
W kwietniu rosła sieć organizacji zakładowych „Solidarności”, wydawano biuletyny informacyjne, a 3 kwietnia ukazał się pierwszy numer wspomnianego już „Tygodnika Solidarność”. Pismo to miało pół miliona nakładu, poddawano je atoli cenzurze. Obok wielu gazetek drukowanych na powielaczach, ukazywał się tygodnik „Jedność” wydawany w Szczecinie w stutysięcznym nakładzie.
Powiew wolności odczuwano mniej w w radiu, a telewizja pozostała wroga „Solidarności”. Za to partyjna „Gazeta Krakowska” zmieniła swój profil stając się trybuną w miarę otwartą. Reżim wykorzystywał jednak każdą okazję do ataku na „Solidarność”, w czym rej wodził wicepremier Rakowski. Wojskowy dziennik „Żołnierz Wolności” także prowadził kampanię nienawiści wobec „Solidarności”, zwłaszcza po „Posłaniu do ludzi pracy Europy Wschodniej” ( 8 września). Kiedy 18 października Wojciech Jaruzelski został pierwszym sekretarzem KC PZPR, nadal będąc ministrem obrony, a przy tym premierem ( od 11 lutego) można było przewidzieć dalszy rozwój wypadków. Działania reżimu zmierzały do wprowadzenia stanu wojennego pomimo spotkania prymasa Glempa, Lecha Wałęsy z Jaruzelskim, które odbyło się 4 listopada.


Dzień 13 grudnia był szokiem dla Polaków, na ulice wytoczono czołgi, zerwano łączność telefoniczną, przywróconą dopiero 5 stycznia. Stan wojenny był największą zbrodnią dokonaną na polskim narodzie – trwał przecież trzy lata, pochłonął ponad sto ofiar śmiertelnych, a nie tylko 9 zabitych w kopalni „Wujek”.
Internowano setki działaczy „Solidarności”, w tym wiele kobiet traktowanych jak na gestapo, udręki tych osób znamy z wielu opracowań czy filmów jak „Więźniarki”. Internowanych szykanowano, bito nawet w sierpniu 1982 roku – była to głośna sprawa w Kwidzyniu. Sprawa tym bardziej odrażająca, że potem oskarżono internowanych o…napaść na strażników! I wytoczono im proces, skazując internowanych na 2 lata więzienia!
Stan wojenny dokonał też spostoszeń na polu gospodarczym, kultury, a na całą dekadę zamroził reformę państwa. „Solidarność” jednak działała w podziemiu,wydając setki tytułów. Nie udało się władzom spacyfikować ducha oporu. Wreszcie tysiące ludzi reżim skazał na emigrację – jednych z paszportem w jedną stronę, a innych zmusił do wyjazdu, gdyż utracili nadzieję na zmiany w PRL-u.
Zamiast przypominać dzieje stanu wojennego lepiej odsłonić jego prawdziwą naturę: operacja WRON-u nie była – jak głosi propaganda jeszcze dzisiaj – wewnętrznym rozwiązaniem dla uniknięcia sowieckiej interwencji. Była to operacja przeprowadzona w celu przedłużenia dyktatury PZPR-u, a uderzono nie tylko w „Solidarność”, lecz we wszystkie, organizacje czy stowarzyszenia, aby ograniczyć ich możliwości działań na polu walki o demokratyzację, aby odebrać im szanse krytyki ustroju.
W grudniu zawieszono więc Związek Literatów Polskich, znany z wielu wypowiedzi krytycznych wobec reżimu, a następnie rozwiązano w r.1983. Podobnie postąpiono ze Stowarzyszeniem Dziennikarzy Polskich, z Niezależnym Zrzeszeniem Studentów czy ze Związkiem Polskich Artystów Plastyków. Reżim bał się nawet pędzli i kredek. Zawieszono szereg pism.
Ten rozległy charakter represji wymownie świadczy, że PZPR pragnął zdelegalizować nie tylko „Solidarność”, lecz wszystkie instytucje mogące podważyć tzw. „kierowniczą rolę partii”. Intencją Jaruzelskiego było ocalenie dyktatury PZPR-u. Zamiast delegalizować marksizm, generał WRON-y wolał wytoczyć na ulice czołgi.
Pomimo zniesienia stanu wojennego – 20 lipca 1983 – nadal ginęli ludzie, by przypomnieć bardziej znane morderstwa jak śmierć Grzegorza Przemyka w maju 1983 czy Piotra Bartoszcze, działacza „Solidarności” Rolników Indywidualnych. Zginął w nocy z 7 na 8 lutego 1984.
A w październiku 1984 zamordowano ks.Jerzego Popiełuszko, nieulękłego kapelana „Solidarności”. Reżim nie mógł strawic Jego pięknych homilii, w których mówił np. „Służyć Bogu, to mówić o złu jak o chorobie, która trzeba ujawnić, aby móc leczyć.
Służyc Bogu to piętnować zło i wszelkie jego przejawy.” ( marzec 83). ( słowa aktualne też dzisiaj). Albo: „Solidarność idzie do zwycięstwa, idzie powoli, ale coraz mocniej wrasta w naród” ( listopad, 83). Ks. Jerzy mówił to w latach stanu wojennego, który pozbawił „Solidarność” legalności, ale nadał jej jeszcze większego prestiżu. W podziemiu zmieniano strategię oporu, powstawały też różne komitety społeczne, a opozycjoniści i kultura chroniła się przy kościołach.
Tu mała dygresja. Wielką zbrodnią była też masakra w Poznaniu ( czerwiec 1956), albo masakra na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku, kiedy to zginęły setki ludzi jak czytamy w „Historii Polski” Wojciecha Roszkowskiego ( W-wa, PWN 1991). Tymczasem w III RP dalej powtarza się w mediach oficjalne dane z PRL-u, które mówią tylko o 45 ofiarach śmiertelnych. Te „peerelowskie” dane powtarza też Radio SBS, na nic zdały się moje listy do tej rozgłośni z dołączonym xero strony 305, która opisuje prawdziwe rozmiary masakry grudnia 1970.


A cóż po stanie wojennym ? W bitwie o Polskę górą była armia, policja i ZOMO, co oznaczało konserwowanie PRL-u w zamrażalniku ideologii. WRON jednak otaczano pogardą, trwała zaś legenda „Solidarności”. I trwa do dzisiaj. Chodzi oczywiście o „Solidarność” z sierpnia 1980 roku, a nie tę którą dopuszczono do okrągłego stołu. Był to bowiem związek dobrze przesiany przez resort Kiszczaka, pozostający pod kontrolą upadającego reżimu. Z tym nowym związkiem „Solidarność – 80” nie ma nic wspólnego, także od strony formalnej. W roku 1989 „Solidarność” ( także „Solidarność” Rolników Indywidualnych ) rejestrowano na nowo, nie było to przywrócenie do legalności związków z r.1980.
Z perspektywy 30 lat odnosimy się więc do tylko do tej „Solidarności”, która powstała w stoczni gdańskiej. Jedynie ona stoczyła bitwę o Polskę, rzuciła reżim na kolana, natomiast druga – powołana do istnienia w roku 1989 – przekreśliła dziedzictwo Sierpnia, przystała na lichy kompromis ze skompromitowanym rezimem, a nawet podzieliła się władzą z komunistyczną nomenklaturą. Dlatego też III RP przypomina bardziej PRL-bis, Ubekistan czy państwo o silnych jeszcze wpływach ubekracji, a nawet wronokracji – by odwołać się tu do nazwy WRON-u, gdyż jego członkowie dalej cieszą się znacznymi przywilejami w państwie, podczas gdy kombatanci walk o wolną Polskę dostają najczęściej ochłapy, o ile nie przystąpili do układu. A peerelowska kasta nietykalnych z satyry Krauzego rozszerzyła się o szeregi oligarchów wyłonionych przy transformacji ustroju po 1989.
Pewną klęskę poniósł też Kościół, bo to raczej on doczekał się lustracji (choć sporadycznej), podczas gdy lustrację skutecznie zamrożono wobec czerwonej nomenklatury. Polską przez niemal pół wieku rządził KC PZPR, a dziś lustruje się członków Episkopatu. Czy nie jest groteskowy żart historii ? Dlaczego nie wolno ujawnić np. teczki Belki lub Oleksego, za to sięga się po dokumenty biskupów, którzy jednak byli ofiarami systemu tworzonego przez PZPR.
„Solidarność” z roku 1980 nawiązała nawet do idei niepodległościowej z epoki powstań XIX-tego wieku, a żywionej też za okupacji hitlerowskiej, za to „Solidarność” magdalenkowa juź mniej akcentowała te idee, kontentując się demokratyzacją systemu.


Rząd Mazowieckiego nie domagał się wyjścia Armii Czerwonej z terenu Polski. Zresztą ten niby pierwszy rząd „nie-komunistyczny” miał jeszcze zbyt wielu ministrów z czasów PRL-u jak Kiszczak i Siwicki ( były to w dodatku resorty siłowe ). Wcześniej Jaruzelski proponował nawet na premiera gen. Kiszczaka!
Paradoksem był wybór kata „Solidarności” Jaruzelskiego na prezydenta, dokonany przez Zgromadzenie Narodowe. III RP w powijakach dostała więc swego „stójkowego”, do czego przyczynił się głównie Adam Michnik lansując generała na łamach „Gazety Wyborczej” w artykule „Wasz prezydent, nasz premier”. Tytuł ten był wyjątkowo obłudny, albowiem obaj panowie byli starymi agentami komuny, nie tylko Jaruzelski, ale także Mazowiecki.
Michnik zadbał o miękkie lądowanie reżimu, wybielał Jaruzelskiego, a nawet gen. Kiszczak był dla niego „człowiekiem honoru”. Trzeba też pamiętać, że „Gazeta Wyborcza” miała być pismem „Solidarności”, lecz została przejęta przez lobby Michnika. Upadły reżim posiadał jeszcze znaczne wpływy, do archiwów dopuszczono więc tzw. komisję Michnika. Można się domyślać owoców tej wycieczki, a była ona nagrodą za wybielania i popieranie generałów. Okrągły stół był po prostu trampoliną dla komunistów, a obóz Michnika wraz z Unią Wolności ( wcześniej Road, KLD) stał się ośrodkiem broniącym dawnej nomenklatury, co jaskrawo ukazała nagonka „Gazety Wyborczej” na rząd Olszewskiego w 1992 r. Unia Wolności natomiast hamowała wiele projektów na forum Sejmu – opuszczając np. salę sejmową, gdy miano głosować nad uchwałą o nielegalności stanu wojennego. Unia Wolności storpedowała też działania rządu AWS „Solidarność”.
Wiele zła uczyniła też tzw. „gruba kreska” Mazowieckiego, albowiem przestępstwa nieosądzone rodzą nowe zbrodnie, a degradacja wymiaru sprawiedliwości zapaliła zielone światło dla bezprawia i korupcji. Dzieje III RP to korowód afer i komisji sejmowych, które symulowały potem śledztwo, by w końcu utopić owe afery rzekomo z braku dowodów. Układ czuwał na aferzystami. Nie inaczej jest teraz: szef CBA
Kamiński, który wykrył aferę hazardową, został zdymisjonowany przez Tuska, a nawet grozi mu proces. Natomiast Schetyna, zamieszany w aferę, został marszałkiem Sejmu.
W III RP wszystko stoi na głowie, po status pokrzywdzonych starają się nawet ex-partyjni, choć to PZPR krzywdził naród bez mała pół wieku! Gruba kreska pozwoliła ex-nomenklaturze przegrupować szeregi, dzisiaj – za kadencji PO-PSL – obserwujemy powolny, lecz stały powrót do praktyk totalizmu, co ułatwi prezydentura Komorowskiego. Proces ten nabiera rozpędu, zwłaszcza po przegranej PiS-u w 2007, do czego przyczyniła się kampania „Gazety Wyborczej” przeciwko partii Kaczyńskiego.
Obóz Michnika jest niewątpliwie jądrem zepsucia III RP, hamując jej uzdrowienie, które może nastąpić tylko po oczyszczeniu wymiaru sprawiedliwości. Doszło bowiem do tego, że obecnie układ może sprawować władzę dzięki sądom oraz prokuraturze, gdzie ma swoich ludzi.
Nie jest potrzebny żaden komitet centralny! Wystarczy proklamować państwo prawa, w którym jednak praworządność jest pustym frazesem. I można dyktować warunki. Podobnie było w orwellowskiej tyranii, gdzie „nic nie było bezprawne, ponieważ prawa nie istniały”. Bitwa o Polskę obecnie toczy się już nie między lewicą czy prawicą, lecz pomiędzy deprawatorami wymiaru sprawiedliwości a tymi, którzy chcą ustanowić wreszcie państwo prawa w pełnym znaczeniu tego słowa.
W IIIRP wprawdzie są kodeksy, lecz nie istnieje praworządność. Powrót do metod znanych z powieści Orwella widać też w wojnie Platformy z PiS-em. Wbrew deklarowanej miłości Tusk jest dyrygentem nienawiści wobec PiS-u, a u Orwella znajdziemy opisy Tygodni Nienawiści rządzącej Partii wobec działającego w opozycji Bractwa.
Nie zapominajmy, że powieść „Rok 1984” przedstawia model państwa totalitarnego, do czego powoli wracamy w III RP, a co potwierdza wściekła kampania Michnika przeciwko wszelkim pismom niezależnym jak „Gazeta Polska” czy „Nasz Dziennik”. Jest to oczywisty zamach na demokrację – wygląda to na powrót do jedynej słusznej informacji, jaką serwowano nam kiedyś z łam „Trybuny Ludu” czy z okienka TV.
Ba, w państwie Orwella tez istniało Ministerstwo Prawdy, posługujące się jednak kłamstwem.
Bilans III RP jawi się zatem w ciemnych barwach. Ten nieustanny powrót do praktyk totalizmu i do monopolu państwa na tzw. „prawdę” zbiega się z represjami w stosunku do dziennikarzy (np. Sumliński, Pośpieszalski ). Dzieje III RP to również długa lista tajemniczych śmierci, poczynając bodaj od Falzmanna ( w aferze FOZZ zginęły jeszcze inne osoby) , a kończąc na wypadkach po tzw. katastrofie pod Smoleńskiem. Zginął Krzysztof Knyż, operator „Faktów”, gdzie sporo pisano o smoleńskiej tragedii. Zginął prof. Marek Dulinicz, szef grupy archeologów,, którzy mieli kopać w miejscu katastrofy. Zagadką jest też samobójstwo Grzegorza Michniewicza, szefa kancelarii Tuska, tym bardziej że nie zostawił listu pożegnalnego. Seria zagadkowych śmierci trwa – a czy jest to odzew na słowa min.Sikorskiego: „dorżnąć watahy” !?
Ostatnio Żakowski ( z Gazety Wyborczej) pisał o „dorżnięciu zarazy”. W obu tych apelach opozycję traktuje się jak PODLUDZI. Warto uzmysłowić sobie, że podobnie postępował Mussolini, a potem jego uczeń – Hitler.
Wygląda na to, że układ trzymający władzę woli likwidować niewygodnych mu ludzi zamiast trzymać ich za kratkami. W demokracji nie powinno bowiem być więźniów sumienia, mogą oni być na Kubie, ale nie w III RP.
Obóz Michnika z wronokracją jakoś nie podnosi alarmu gdy giną ludzie, za to wszczyna larum, kiedy Pośpieszalski emituje w TV film „Solidarni – 2010”. Wszelkie przypomnienie idei solidarności niepokoi układ, choć już zniszczono stocznie – kolebkę ruchu – i nie bardzo widać gdzie owa solidarność mogłaby się odrodzić.
Tymczasem – jak mówił niedawno Jarosław Kaczyński – Polsce potrzebna jest nowa „Solidarność”. Polska znajduje się bowiem – jak trafnie zauważył prof. Legutko – pod okupacją Peerelczyków.
Pomagają im niestety pokolenia młodych, którzy nie czują pulsu historii, ani nie widzą pułapki nowego totalizmu, a liczą tylko na robienie byznesów na pograniczu legalności. Ta opcja – na dłuższą metę - prowadzi do ślepej uliczki, do nowych stajni Augiasza. Znany prozaik Marek Nowakowski nazwał nawet III RP „gnojówką”! A jutro III RP – po smoleńskiej tragedii - jawi się w coraz ciemniejszych barwach.
Układ neo-totalitarny Platformy Obywatelskiej coraz mocniej konsoliduje swoje bastiony. A stojące za nim mega-koncerny jak Gazprom są może groźniejsze od czołgów. Tym bardziej trwa nostalgia za „Solidarnością”, oczywiście tą z sierpnia 1980 roku. I w niej widzimy odbicie nas samych jako narodu. Tamta bitwa o Polskę pozostanie w naszej pamięci. Bitwa ta przyśpieszyła erozję systemu, upadek komunizmu, a w konsekwencji rozpad sowieckiego imperium.


Mur berliński zburzono również dzięki legendarnej już „Solidarności – 80”, natomiast „Solidarność” magdalenkowa nigdy nie stanie się legendą, choć związek pod wodzą Śniadka w coraz lepszej jest kondycji. To pamięć o „Solidarności” z sierpnia 1989 r. jest symbolicznym fundamentem III RP, jednak bez realizacji jej ideałów transformacja się nie uda. A obóz Michnika zrobił wszystko, by tych ideałów nie spełniono.
Nie stworzono warunków dla poczęcia demokracji, przeciwnie przy okrągłym stole utrzymano dyspozycyjne sądy, takąż prokuraturę, co na samym wstępie skaziło embrion demokracji. Służby specjalne zdeformowały na początku narodziny III RP, a czynią to nadal bez przerwy, nawet w następstwie smoleńskiej tragedii, skwapliwie mataczonej przez śledczych obcego mocarstwa.
Na zakończenie przypomnijmy apel Jana Pawła II o „ludzi sumienia”. W tych paru słowach jest program uzdrowienia Kraju. Istotnie, Polska bez „ludzi sumienia” u steru rządów nigdy nie wyjdzie z zapaści praworządności. Poza krótkim epizodem rządu Olszewskiego i Macierewicza w r.1992 oraz rządami PiS-u w kłopotliwej niestety koalicji w latach 2005-2007, Polska nie miała u władzy ludzi sumienia.
Ale nawet wtedy rządy utrudniała im kasta nietykalna, mająca korzenie w epoce PRL-u, a przy tym gorączkowe poparcie obozu Michnika.
Bitwy o Polskę, rozpoczętej w sierpniu 1980 r., jeszcze nie zakończono. Tym razem trwa ona z postkomunistycznym układem, a tragiczny rozdział jej w kwietniu 2010 oznacza, że owa bitwa o Polskę i o ustanowienie państwa prawa będzie niełatwa i długa.

dr Marek Baterowicz
____________________________________________________________