niedziela, 21 sierpnia 2011

Akcja Warszawa…

_______________________________________________________________________

- tak może Stalin nazwał prowokację, którą wywołało pożądane przez Rosjan powstanie warszawskie. Nikt nie odbierze powstańcom ani waleczności, ani chwały, ani patriotyzmu – ale siły Armii Krajowej zostały z góry skazane na unicestwienie w zamysłach Stalina, a w Warszawie po prostu wystawiono je „na odstrzał” z rąk hitlerowców!

29 lipca 1944 r. o godzinie 20.15 usłyszano w Warszawie audycję w języku polskim, nadaną z Moskwy! Był to apel wzywający do powstania, sygnowany przez Mołotowa oraz przez Osóbkę-Morawskiego, zastępcę Bieruta w KRN, a więc postać wielce podejrzaną. Osóbka-Morawski był też przewodniczącym PKWN, który powstał w Moskwie (!) 21 lipca 1944.  Apel, na falach moskiewskiej rozgłośni, wzywał do walki:
Polacy! Nadchodzi czas wyzwolenia! Polacy, do broni!
Niech każdy Polak stanie do walki przeciw najeźdzcy!
Nie ma chwili do stracenia!
Następnego dnia, 30 lipca, PPR (polscy komuniści) dołączyła do tej prowokacji wydając odezwę o treści: „Warszawianie!  Do broni! Niechaj w całym mieście, w każdej dzielnicy, powstaną polskie oddziały zbrojne!”.  A na stolicę posypały się ulotki wzywające do walki, podpisane przez gen. Rolę-Żymierskiego. Kim był generał? Michał Rola-Żymierski był oficerem odsuniętym z przedwojennego Wojska Polskiego za nadużycia, a od końca lat trzydziestych (a więc jeszcze przed wybuchem wojny) pozostawał związany z wywiadem sowieckim!
30 lipca nadano z Moskwy też kolejny apel radiowy, wzywający do podjęcia walki, a adresowany do wszystkich ludzi w Polsce, lecz w szczególności do mieszkańców Warszawy. Wzywano ich do …udzielenia pomocy Armii Czerwonej przy forsowaniu Wisły i wkraczaniu do miasta! Krasnoarmiejcy domagali się pomocy! Apel o pomoc był też dość dziwny, bo Niemcy nie dysponowali wielką siłą bojową w tych dniach dla obrony stolicy. Armia Czerwona dotarła nad Wisłę, zajmując pozycje w odległości około 10 kilometrów od miasta. A dzielnicy Pragi bronił Wehrmacht w sile niewiele większej od jednej dywizji.
Gen. Bór-Komorowski uznał wezwanie do boju za wiarygodne, tym bardziej że otrzymał też wiadomość o przybyciu premiera rządu londyńskiego Mikołajczyka do Moskwy. Mogło to oznaczać przełamanie impasu pomiędzy Stalinem a rządem polskim na obczyźnie. Była to jednak nadzieja dla naiwnych, dla tych, którzy nie znali podstępów Stalina. Gen. Bór-Komorowski sądził też naiwnie, że dojdzie do nawiązania kontaktów między Armią Krajową a dowództwem Armii Czerwonej. Podobny wniosek może zdumiewać po wydarzeniach na Wołyniu, a miały one miejsce już w lutym 1944, a więc pięć miesięcy przed wybuchem powstania. Na ziemi wołyńskiej doszło bowiem do zetknięcia się oddziałów AK z Armią Czerwoną, ale władze NKWD zażądały włączenia dywizji AK do armii Berlinga! Po odrzuceniu tego ultimatum część dywizji musiała przebijać się na zachodni brzeg Bugu. Resztę AK-owców wcielono przemocą do armii Berlinga, a oficerów wywieziono w głąb Rosji. Po tych wypadkach dowództwo warszawskie AK nadal miało jakieś złudzenia co do intencji Rosjan?
Na Wileńszczyźnie, w lipcu,  także doszło do podobnych wydarzeń. 13 lipca siły AK, po wielu starciach z Niemcami, zajęły Wilno. Na ulicach wywieszano polskie flagi. Sowieci nakazali jednak oddziałom AK opuścić Wilno i zgromadzić się na skraju Puszczy Rudnickiej. Dowódców AK zaproszono na obiad z oficerami Armii Czerwonej, ale z tej „uczty” już nie wrócili. Aresztowano ich, deportowano w głąb Rosji. Aresztowano też delegata rządu w Wilnie oraz urzędników Delegatury. Otoczeni w puszczy AK-owcy próbowali przebijać się na Grodno i Białystok. Wyłapywani w grupkach mieli propozycję wstąpienia do armii Berlinga, a opornych wysyłano do obozów w Rosji. W podobny sposób Rosjanie postępowali w okręgu lwowskim, lubelskim (tam AK miała największe zgrupowania ), białostockim czy później w radomskim.
    Czy po takich doświadczeniach można było mieć jakieś wątpliwości? Stalin zamierzał eliminować siły AK jako formacje niepodległościowe, tolerował wyłącznie armię Berlinga i Armię Ludową. W tej sytuacji tylko ludzie bardzo naiwni mogli żywić nadzieję, że po zrywie AK w Warszawie będzie inaczej. Siły AK w stolicy pod wodzą płk. Montera (Antoni Chruściel) liczyły około 40 tysięcy, lecz z uzbrojeniem nie było najlepiej. Zapasy amunicji i żywności nie pozwoliłyby powstańcom utrzymać się dłużej  niż siedem dni. Dlatego gen. Bór-Komorowski ze sztabem od miesięcy zwlekał z decyzją, dopiero przestał się wahać po konferencji z wicepremierem Jankowskim, delegatem rządu londyńskiego w kraju. I on  uważał, że powstanie upadnie, jeśli w ciągu tygodnia Armia Czerwona nie wkroczy do miasta. Uznano jednak, że bliskość Rosjan zapowiada szybką ofensywę, a wezwaniom radiostacji z Moskwy dano kredyt zaufania po wiadomości o spotkaniu Mikołajczyka ze Stalinem. Wszystkie człony sowieckiej pułapki zamknęły się z pozorną, a złowieszczą logiką.
Mimo iż 14 lipca meldunek komendanta głównego AK do gen. Sosnkowskiego stwierdzał, że „powstanie nie ma widoków powodzenia”, dowództwo AK w Warszawie wydało jednak Armii Krajowej rozkaz do ataku. Godzinę „W” wyznaczono na piątą po południu w dniu 1 sierpnia. Decyzji tej nie przemyślano  też z innych powodów: oto po uprzedniej ewakuacji części sił niemieckich, a nawet administracji, od 26 lipca wracały do Warszawy oddziały policji i SS. Mało tego, Niemcy otrzymali znaczne posiłki: wyborową dywizję „Hermann Goring” oraz pancerną dywizję SS „Wiking”. Oznaczało to zamiar utrzymania Warszawy. W warunkach tak poważnego wzmocnienia niemieckich sił wywołanie powstania było aktem wręcz samobójczym. Gdzieniegdzie mieszkańcy stolicy zajmowali wrogą postawę wobec idei powstania, uważając je za oczywiste szaleństwo.  I rzeczywiście, od 5 sierpnia AK-owcy byli już w defensywie…
Znamy dzieje powstania, które nie powinno było wybuchnąć choćby dlatego, że w akademiach wojskowych uczy się tej podstawowej zasady: nie podejmuje się akcji militarnej, gdyby miała ucierpieć przy tym ludność cywilna. Przypomniał to zaraz gen. Anders, przeciwny powstaniu, nawołujący do wstrzymania walk. I nie on jeden. Próby mediacji, przerwania walk nie powiodły się – po 63 dniach heroicznej bitwy, często bez wody, zapasów, z resztkami amunicji - powstanie upadło. Nie mogło być inaczej. Zabytki obrócono w ruiny, spłonęły archiwa, muzea. Zginęło około 200 tys. ludzi, pozostałych deportowano do obozów. Stalin osiągnął swój cel: zniszczył Armię Krajową rękami hitlerowców, co ułatwi mu sowietyzację Polski. Po tej niewiarygodnej zbrodni Armia Czerwona stała pod Warszawą jeszcze do połowy stycznia, czekając aż Niemcy ukończą burzenie miasta!
Niestety, udała się pułapka zastawiona przez Stalina… Sztab AK dał się zwieść pozorom - ale chwała i cześć bohaterom tego nierównego zrywu!
_________________________________________________________________________________